"Witam dobry ludzi ze wspaniałej gazety "Lekar". Prenumeruję to pismo od dwóch lat, od chwili, kiedy wraz z mężem przeprowadziliśmy się tutaj, do Czarnoziemskiego Regionu. Z wyspy Sachalin do miasta Grjazi. Miałam już dość życia na dalekiej Północy, gdzie aktualne są przysłowia: "Mój Sachalinie, cudowna planeto, dwanaście miesięcy zima, a potem ciągłe lato" czy też "Sachalin - dokoła woda, a pośrodku - bieda".
Żyjąc i pracując na tej wyspie, nie wzbogaciliśmy się, ale za to "dorobiliśmy się" całej masy chorób. Mój mąż jest inwalidą, sercowcem, ja mam nadciśnienie. Ale nie o to chodzi. Myśleliśmy, że w Centralnej Rosji będziemy nareszcie żyli po ludzku, jednak... Zaraz na początku poszliśmy do przychodni, by zapisać się do lekarza. A tam wylano nam na głowy kubeł zimnej wody. Lekarz dosłownie się wściekł: "A wy, po co tu przyszliście? Was, emerytów, jest pełno jak wałęsających się psów. Nie mam was czym leczyć, ani nie mam na to czasu. Brakuje mi go nawet dla ludzi pracujących". I wypchnął nas z gabinetu. Człowiek w białym kitlu! Wyszliśmy na ulicę i... rozpłakaliśmy się. "Co teraz poczniemy? Jako młodzi i zdrowi ludzie zagospodarowywaliśmy Północ, harowaliśmy po dwanaście godzin na dobę, a kiedy zestarzeliśmy się, nikomu nie jesteśmy już potrzebni, nawet rodzimej władzy. "Ni-ko-mu!".
Ciągle nas oszukiwano, wmawiano, że religia to opium dla nas, że Boga nie ma. Chcąc nie chcąc staliśmy się ateistami, ale ostatnio zaczęliśmy się zastanawiać: "Może to kara za naszą bezbożność?".
Potem, w jednym z numerów ulubionej gazety "Lekar" zobaczyliśmy przypadkiem zdjęcie świętego Charbela. Przeczytaliśmy też artykuł o jego cudach, lecz mimo wszystko nie uwierzyliśmy w nie. Na wszelki wypadek wycięłam jednak z gazety podobiznę libańskiego mnicha. Nie na darmo krąży wśród ludzi powiedzenie: "Dopóki grom nie uderzy, ruski chłop się nie przeżegna". Tak było i z nami. Pewnego dnia potwornie rozbolały mnie plecy. Położyłam się do łóżka i zażywałam tabletki przeciwbólowe. Nagle, nieoczekiwanie dla samej siebie, zaczęłam się modlić do Boga, prosząc Go o wybaczenie mojej niewiary. W którymś momencie miałam takie odczucie, jakby ktoś "z góry" mi poradził, bym do bolących pleców przyłożyła wizerunek świętego, o którym już prawie zapomniałam.
Położyłam wyciętą z gazety fotografię na łóżku, a następnie położyłam się na niej i... nawet nie wiem kiedy zasnęłam. Gdy po godzinie otworzyłam oczy, nie mogłam uwierzyć: ból zniknął. Tak zaczęło się nasze przeobrażenie. Najpierw poszliśmy do cerkwi. Natomiast wizerunek libańskiego świętego stał się dla nas przedmiotem kultu. Był dla nas niczym domowy lekarz. Szkoda, że jego portret zupełnie się wytarł od częstego używania. Gdybyśmy mieli nowe zdjęcie świętego Charbela, a jeszcze lepiej, gdyby zostało ono przywiezione z Libanu, zawiesilibyśmy je nad łóżkiem i modlilibyśmy się do niego jak do ikony. Może zdołacie nam w tym pomóc? Na koniec musimy wyznać, że odkąd zawierzyliśmy św. Charbelowi, zaczęliśmy również wierzyć w Boga".
W: A. Bajukański, Cuda Świętego Charbela, Wydawnictwo AA, Kraków 2014.