O szukaniu Boga, cudach św. Charbela, arabskojęzycznej telewizji chrześcijańskiej i sytuacji chrześcijan w Libanie mówi Raymond Nader.
Ks. Tomasz Jaklewicz: Jest Pan maronitą. Proszę powiedzieć kilka słów o specyfice swojego Kościoła.
Raymond Nader: Kościół maronicki powstał w IV wieku. Jesteśmy Kościołem wschodnim, który od początku pozostawał w jedności z Rzymem i jako jedyny nigdy jej nie utracił. Od zawsze byliśmy w opozycji do tych Kościołów wschodnich, które z Rzymem zerwały.
Skąd wzięło się Pańskie zaangażowanie religijne?
Mój dziadek był duchownym. W naszym Kościele nie ma obowiązkowego celibatu dla księży. Mój ojciec był fryzjerem i rozumiałem, na czym polega jego profesja. Widziałem efekty tej pracy na głowach ludzi. Ale czym się właściwie zajmuje dziadek? To mnie intrygowało. W tamtych czasach hostie na Eucharystię wypiekało się w domu. Jako chłopak piekłem je dla dziadka. Z pięćset czy sześćset sztuk. Połowę z nich zjadałem, a resztę zanosiłem do świątyni. Kiedy widziałem ludzi w kościele, którzy godzinę się modlili, a potem dostawali tylko po jednej hostii, nie mogłem się temu nadziwić. Pytałem dziadka. Tłumaczył mi, że dzięki tym małym hostiom Bóg, który jest miłością, mieszka w ludziach. Zastanawiałem się, jak to jest możliwe. Jak Bóg, którzy stworzył cały świat, gwiazdy i galaktyki, może zmieścić się w małym kawałku chleba. Wierzyłem dziadkowi, ale chciałem to zrozumieć, co skierowało mnie w stronę nauk ścisłych. Zacząłem czytać książki z fizyki, chemii, biologii.
Czyli to pragnienie zrozumienia Boga pchnęło Pana w stronę nauki.
Chciałem wiedzieć o Nim więcej. Poszedłem na studia inżynierskie z elektromechaniki. Potem pojechałem do Londynu, aby studiować fizykę atomową. Zajmowałem się cząstkami elementarnymi. To wydawało się być blisko tajemnicy Stwórcy. Gdy wróciłem po studiach do Libanu, wiedziałem, jak zbudowany jest świat. Ale nadal nie wiedziałem dlaczego. Jaki jest sens świata, życia człowieka, co nas czeka po śmierci? W tym czasie w Libanie trwała wojna. Byłem oficerem wojsk chrześcijańskich. Wielu moich towarzyszy broni ginęło. Zawsze pytałem siebie, gdzie oni teraz są. Zamieniają się w proch i koniec? Czy jest jakieś inne miejsce niż nasz świat? Pytanie o sens życia i śmierci dobijało się do mnie codziennie.
Czy w tym czasie był Pan osobą praktykującą?
Chodziłem do kościoła, ale nie rozumiałem, co się tam dzieje. To był dla mnie nadal niezrozumiały rytuał. Ale czytałem Biblię. Od Pierwszej Komunii św. czytam ją codziennie. Kocham Pismo Święte. Szukałem więc prawdy poprzez dwie drogi. Pierwsza to nauki ścisłe, fizyka kwantowa, jak wspominałem. Druga - to Biblia. Odwiedzałem często sanktuarium św. Charbela w Annaja. Modliłem się tam. Fascynowała mnie - jako naukowca - tajemnica związana z ciałem świętego.
Co takiego działo się z ciałem Charbela?
Ten mnich i pustelnik Kościoła maronickiego zmarł w 1898 roku w Wigilię Bożego Narodzenia. Został pochowany tuż przy ścianie klasztoru. Wkrótce po śmierci z jego grobu zaczęło się wydobywać światło. W tym czasie nie było elektryczności. To światło było widoczne z daleka. Ludzie widzieli to zjawisko i zaczęli masowo przybywać do grobu Charbela. Przełożeni klasztoru zdecydowali się na ekshumację. Okazało się, że ciało jest w doskonałym stanie, co więcej - wydziela z siebie krew i wodę. Tak jakby się pociło. Próbowano różnymi sposobami je osuszyć, ale bezskutecznie. W końcu zamurowano szczątki Charbela w grobowcu, jednak w 1950 roku z grobowca zaczął sączyć się płyn. Mnich został beatyfikowany w 1965 roku i dopiero wtedy ustało to wydzielanie się cieczy. Osoby modlące się przy jego grobie doświadczały cudownych uzdrowień. Mnisi odnotowali 43 tysiące nadprzyrodzonych zdarzeń.
U części ludzi tak wielka liczba cudów budzi wątpliwości...
Jezus też działał wiele cudów, ale one miały być tylko znakami prowadzącymi do Boga. Przepowiadaniu chrześcijańskiemu zawsze towarzyszyły znaki. Ale nie wolno zatrzymywać się na cudach. Cud musi prowadzić do Jezusa, do przyjaźni z Nim.
Wróćmy do Pańskiej historii.
Wyliczono, że przez wszystkie 67 lat z ciała świętego wydzieliło się 30 tysięcy litrów płynu. To jest po ludzku nie do wytłumaczenia. To mnie właśnie interesowało jako naukowca. Trzeba wiedzieć, że w Libanie Charbel stał się kimś bardzo znanym. Każda rodzina ma jakąś swoją historię z nim związaną. Ponieważ interesował mnie los człowieka po śmierci, modliłem się do św. Charbela, aby pomógł znaleźć odpowiedź na moje wątpliwości. Dlatego modliłem się w jego sanktuarium. Tam właśnie czytałem Biblię i czekałem na odpowiedź. W ciągu dnia służyłem w armii lub chodziłem do pracy, wieczorami byłem w sanktuarium. 9 listopada 1994 modliłem się jak zwykle. Miałem swój ustalony rytuał. Patrzyłem najpierw w niebo, potem zapalałem kilka świec, czytałem rozdział Biblii i medytowałem. Było bardzo zimno, co jest normalne jesienią na wysokości ponad 1300 metrów n.p.m. Poczułem nagle jakiś ciepły wiatr, który wiał tak mocno, że giął gałęzie na drzewach wokół. Ale ogień moich świec pozostawał nienaruszony. Myślałem, że ulegam jakiejś halucynacji, więc dotknąłem ognia, aby się przekonać, czy to nie jakaś iluzja. I wtedy straciłem czucie we wszystkich zmysłach.
Poczułem, że znajduję się we wnętrzu światła, które było łagodne, czyste. Czułem obecność. Pomyślałem, że śnię. Ale wtedy ktoś powiedział do mnie: "Nie, to nie jest sen". To było bardzo wyraźne, choć bez żadnego głosu. Wtedy pojawiły się we mnie dziesiątki pytań: gdzie jestem, kto do mnie mówi, kim jestem... Poczułem wielki pokój, radość, miłość, siłę. To było coś bardzo pięknego. Usłyszałem: "To jestem ja". Chciałem tak pozostać, bo czułem się szczęśliwy. Jakby w odpowiedzi usłyszałem słowa: "Jestem zawsze i wszędzie". I wszystko się skończyło. Popatrzyłem na wypalone świece, nie zdawałem sobie sprawy, że to wszystko trwało cztery godziny. Już w samochodzie, w drodze powrotnej, zauważyłem na moim lewym ramieniu znamię w kształcie pięciu palców. Kiedy wróciłem do domu, żona spojrzała na mnie zdziwiona i spytała: "Dlaczego tak dziwnie wyglądasz?".
Pokazałem jej ten odcisk na ramieniu. Poszedłem opowiedzieć wszystko biskupowi Bejrutu. On mnie znał, bo był wcześniej dyrektorem szkoły, do której chodziłem. Powiedział: "Nie rozumiem tego, ale módl się i zobaczymy, czego Bóg od ciebie chce". Poszedłem do przełożonego monasteru w Annaja. Pokazałem mu to znamię, a on powiedział: "To może być sprawa Charbela". Kazał mi pójść do biskupa Biblios, któremu podlega monaster. Opowiedziałem mu wszystko, a on kazał mi zrobić różne testy psychologiczne, pokazać lekarzom to znamię, porozmawiać z egzorcystami. Wszystkiemu się poddałem.
Czy ludzie nie proszą o pokazanie tego odcisku, kiedy opowiada Pan tę historię?
Rzadko. Podczas moich spotkań w Polsce zdarzyło się to tylko raz. Nie chodzi o to, by oddawać cześć człowiekowi, ale Bogu. Czasem ktoś mnie traktuje jako kogoś nadzwyczajnego. To jest niebezpieczne. Nawet św. Charbel nie jest celem samym w sobie. Chodzi o kontakt ze Stwórcą, nie ze stworzeniem. To Jego mamy wielbić i kochać.
Jak to doświadczenie wpłynęło na Pańskie życie.
Zdecydowałem się porzucić pracę w firmie i poświęcić życie Kościołowi i Chrystusowi. Chciałem skoncentrować się na misji. Zaangażowałem się w pracę w chrześcijańskiej telewizji Noursat, która wtedy miała jedną kamerę, jedną antenę i nadawała tylko w Bejrucie. Ponadto stałem się liderem grupy modlitewnej Rodzina św. Charbela. Dziś ta wspólnota liczy kilka tysięcy ludzi i rozwinęła się w coś na kształt III zakonu. Należą do niej księża, mnisi i świeccy. Moje życie było więc dzielone między pracę w telewizji a zaangażowaniem w tę wspólnotę. W 1997 roku papież Jan Paweł II przyleciał do Libanu. Na Mszę św. przyszło milion osób, czyli połowa wszystkich libańskich chrześcijan. Mój kraj był wtedy okupowany przez Syrię. Ja sam byłem w więzieniach 14 razy. ale po wizycie papieża ludzie pokonali smutek i strach, zaczęły się demonstracje na uniwersytetach, na ulicach miast. Ostatecznie Syria opuściła Liban. Po wizycie Ojca Świętego z kilkoma przyjaciółmi założyliśmy chrześcijańską partię Libańskie Przesłanie, której celem było wprowadzanie w życie przesłania Jana Pawła II dla Libańczyków. Papież podarował nam wtedy adhortację "Nowa nadzieja dla Libanu". Napisał w niej, że "Liban to coś więcej niż kraj, to jest przesłanie".
Jak można to streścić?
Papież podkreślił, że Liban jest przesłaniem miłości, wolności, poznania wzajemnego i dialogu. Na Bliskim Wschodzie brakuje dialogu. Działa u nas taka zasada, że jeśli podzielasz moje przekonania, to cię akceptuję. Ale jeśli są różnice, to albo cię przekonam, byś myślał tak jak ja, albo cię zabiję. Nie ma dialogu. Jan Paweł II zachęcił nas do dialogu między chrześcijanami, muzułmanami i żydami.
W Libanie ta mozaika religijna jest bardzo złożona.
Jedna trzecia mieszkańców Libanu to chrześcijanie, jedna trzecia - muzułmanie sunnici i jedna trzecia - muzułmanie szyici. Te grupy dzielą się jeszcze na kilkanaście mniejszych denominacji. Dlatego papież powiedział, że Liban jest laboratorium dialogu. Jeśli Libańczycy różnych religii potrafią się dogadać i żyć razem, to jest to potężne przesłanie dla świata. W Libanie ustalono zasadę, że prezydent jest chrześcijaninem, premier - sunnitą, a szef parlamentu - szyitą. Po wizycie Ojca Świętego tę zasadę wpisano do konstytucji. Ponadto jest ustalona liczba parlamentarzystów określonego wyznania, np. maronici mają 30 posłów, druzowie - 17, sunnici - 25 itd. Liban to bardzo religijny kraj. (uśmiech)
Czy problemem Libanu są dziś uchodźcy, którzy naruszyli te proporcje?
Mamy w tej chwili 2 miliony uchodźców i wszyscy to muzułmanie. Chrześcijanie z Syrii uciekali do Europy. Cały kraj liczy 4 miliony mieszkańców. Więc proszę sobie wyobrazić, że do Polski napływa 20 milionów ludzi. Pracujemy nad tym, żeby uchodźcy wrócili do siebie. Ja angażuję się w pracę nad naszą telewizją, która dziś jest dostępna na wszystkich kontynentach dzięki obecności na satelicie.
Zaczynaliście od jednej kamery, a dziś oglądają Was arabskojęzyczni chrześcijanie na całym świecie. Jak to zrobiliście?
Oczywiście problemem były pieniądze. Odwiedzałem każda parafię w Libanie, prosząc o deklarację miesięcznych wpłat w wysokości 1, 2, 100 czy 1000 dolarów, zależnie od możliwości. Po kilku miesiącach objęliśmy zasięgiem cały Liban, pozyskaliśmy wielu przyjaciół. Kiedy pojawiła się możliwość nadawania na satelicie, potrzebowałem 1,5 miliona dolarów. Mówiłem o tym jednemu z moich kolegów. On jest biznesmenem. Powiedział mi, że akurat pracuje nad kontraktem z irlandzką firmą. I że ten biznes wart jest 3 miliony dolarów. Jeśli się powiedzie, to da mi połowę. Pojechaliśmy razem do św. Charbela, by się pomodlić. Po dwóch miesiącach przesłał na konto telewizji 1,5 miliona. Takich cudów było więcej.
Czy kierujecie swoje przesłanie tylko do chrześcijan, czy także do wyznawców islamu?
Nie zwracamy się bezpośrednio do muzułmanów. Ale pośrednio - tak. Zwracamy uwagę na pewne wrażliwe kwestie społeczne, takie jak prawa człowieka, godność kobiety itd. W islamie kobieta ma ograniczone prawa. Jeśli w Arabii Saudyjskiej samochód potrąci wielbłąda, to kierowca musi zapłacić właścicielowi 7 tys. riali, a za kobietę potrąconą przez samochód płaci mężowi 2 tysiące. Wielbłąd jest 3,5 razy cenniejszy niż kobieta. Więc zwracamy uwagę na godność człowieka, kobiet, dzieci. To pośrednio porusza muzułmanów, ponieważ zaczynają zastanawiać się nad swoją religią. Pytają, dlaczego muzułmańskie kobiety są traktowane o wiele gorzej niż chrześcijańskie.
Czy macie sygnały, że także muzułmanie oglądają Wasza telewizję?
Każdego dnia na e-maila czy Facebooka przychodzą informacje od muzułmanów, którzy nas oglądają. Kiedyś sam premier Libanu powiedział, że jest spokojny, kiedy jego dzieci oglądają naszą telewizję, bo ona jest wolna od przemocy i wie, że dzieci uczą się czegoś dobrego.
W Europie wciąż powraca pytanie o to, czy przemoc dokonywana w imię islamu jest deformacją tej religii, czy ma w niej źródło. Jak Pan to widzi, żyjąc wśród muzułmanów na co dzień?
Problem jest w Koranie, który mówi wprost o tym jak muzułmanie mają odnosić się do innowierców. Są trzy drogi: albo innowiercy muszą płacić podatek (tzw. dżizja), albo trzeba ich zabić, albo nawrócić na islam. To jest napisane w tej księdze. Na szczęście nie wszyscy muzułmanie przestrzegają tego przykazania. Koran wskazuje, że dżihad (święta wojna) jest drogą do rozprzestrzeniania się islamu. Mahomet sam był wojownikiem, zabijał ludzi. Problem tkwi więc w samym Koranie. Jest on traktowany jako słowo Boga, które musi być rozumiane dosłownie.
Był Pan oficerem armii chrześcijańskiej. Wielu pyta, jak służbę w wojsku pogodzić z przesłaniem Ewangelii.
To był dla mnie problem. Byłem nauczycielem w szkole oficerskiej. Musiałem uczyć oficerów, jak walczyć. Oni często pytali mnie o to sami. Odpowiedź znalazłem w nauczaniu Kościoła na temat wojny i prawa do obrony. Jest pewne stopniowanie. Jeśli ktoś cię atakuje, najpierw spróbuj z nim rozmawiać, aby powstrzymać atak. Drugi stopień to użycie nacisku ekonomicznego, politycznego, bez użycia siły zbrojnej. Trzeci stopień to użycie siły, ale tak, aby nie zabijać przeciwnika. Jeśli wszystkie te sposoby zawiodą, możesz użyć pełnej siły. Jeśli do mojego domu wejdą wojownicy Państwa Islamskiego, aby zabić moją żonę i dzieci, to czy Jezus będzie ze mnie zadowolony, jeśli powiem: "OK, zabijcie ich?". Mam prawo się bronić, zaczynając od rozmowy, ale jeśli to nie skutkuje, mogę użyć siły.
W Libanie żyjecie w pokoju jako chrześcijanie i muzułmanie, czyli jest możliwe pokojowe współistnienie na tej samej ziemi.
O tym właśnie mówił Jan Paweł II, że to jest przesłanie płynące z Libanu. Islam w Libanie jest inny niż w pozostałych miejscach. Jest to spowodowane bliskością chrześcijan, wpływem naszej kultury. Kiedy patrzysz na muzułmanów żyjących w Bejrucie czy w innych miastach Libanu, zauważysz, że ich życie społeczne nie różni się od życia chrześcijan. Na Boże Narodzenie muzułmanie w Libanie stawiają choinki. Koran powstał częściowo w Mekce, kiedy Mahomet był łagodniejszy, nie był u władzy. Druga część powstała w Medynie, gdy prorok był już potężnym liderem i wojownikiem. Część napisana w Mekce jest tolerancyjna, część medyńska - bardziej radykalna. Umiarkowani muzułmanie trzymają się tej pierwszej części.
Los chrześcijan na Bliskim Wschodzie jest dziś bardzo zagrożony.
Ich sytuacja jest krytyczna. W Iraku były 2 miliony chrześcijan, zostało 200 tys. W Syrii były 3 miliony, został milion. W Izraelu i Palestynie żyje 100 tys. chrześcijan. W Libanie jest 1,5 miliona. Ale wielu młodych myśli o wyjeździe do Stanów, Kanady czy Australii. Każda rodzina w Libanie ma krewnych za granicą. Na świecie żyje 12 milionów libańskich chrześcijan. 6 milionów w Brazylii, 2 miliony w USA, milion w Australii. Wyemigrować jest bardzo prosto. W moim kraju chrześcijanie czują się na razie bezpieczni, bo prezydent i szef sił zbrojnych również wyznają tę religię. Możemy się bronić. Mamy realny udział we władzy, czego nie można powiedzieć o chrześcijanach w żadnym kraju na Bliskim Wschodzie. Ale problemem są zmiany demograficzne: liczba chrześcijan w Libanie się zmniejsza, muzułmanów - rośnie. Zachodzi obawa, że za 20 lat w Libanie chrześcijanie będą stanowić tylko 10 procent społeczeństwa. Wtedy ten podział władz może zostać zakwestionowany. Po ludzku sądząc, można się tego obawiać. Ale patrząc z perspektywy wiary, czuję się optymistą. Musimy przetrwać. Najbliższe 25 lat będzie decydować. Nadziei dodaje fakt, że wielu muzułmanów przechodzi na chrześcijaństwo. Ruch w drugą stronę jest o wiele mniejszy.
za: Liban to przesłanie, w: Gość Niedzielny nr 32/2017, s. 20-22.
Poczułem, że znajduję się we wnętrzu światła, które było łagodne, czyste. Czułem obecność. Pomyślałem, że śnię. Ale wtedy ktoś powiedział do mnie: "Nie, to nie jest sen". To było bardzo wyraźne, choć bez żadnego głosu. Wtedy pojawiły się we mnie dziesiątki pytań: gdzie jestem, kto do mnie mówi, kim jestem... Poczułem wielki pokój, radość, miłość, siłę. To było coś bardzo pięknego. Usłyszałem: "To jestem ja". Chciałem tak pozostać, bo czułem się szczęśliwy. Jakby w odpowiedzi usłyszałem słowa: "Jestem zawsze i wszędzie". I wszystko się skończyło. Popatrzyłem na wypalone świece, nie zdawałem sobie sprawy, że to wszystko trwało cztery godziny. Już w samochodzie, w drodze powrotnej, zauważyłem na moim lewym ramieniu znamię w kształcie pięciu palców. Kiedy wróciłem do domu, żona spojrzała na mnie zdziwiona i spytała: "Dlaczego tak dziwnie wyglądasz?".
Pokazałem jej ten odcisk na ramieniu. Poszedłem opowiedzieć wszystko biskupowi Bejrutu. On mnie znał, bo był wcześniej dyrektorem szkoły, do której chodziłem. Powiedział: "Nie rozumiem tego, ale módl się i zobaczymy, czego Bóg od ciebie chce". Poszedłem do przełożonego monasteru w Annaja. Pokazałem mu to znamię, a on powiedział: "To może być sprawa Charbela". Kazał mi pójść do biskupa Biblios, któremu podlega monaster. Opowiedziałem mu wszystko, a on kazał mi zrobić różne testy psychologiczne, pokazać lekarzom to znamię, porozmawiać z egzorcystami. Wszystkiemu się poddałem.
Czy ludzie nie proszą o pokazanie tego odcisku, kiedy opowiada Pan tę historię?
Rzadko. Podczas moich spotkań w Polsce zdarzyło się to tylko raz. Nie chodzi o to, by oddawać cześć człowiekowi, ale Bogu. Czasem ktoś mnie traktuje jako kogoś nadzwyczajnego. To jest niebezpieczne. Nawet św. Charbel nie jest celem samym w sobie. Chodzi o kontakt ze Stwórcą, nie ze stworzeniem. To Jego mamy wielbić i kochać.
Jak to doświadczenie wpłynęło na Pańskie życie.
Zdecydowałem się porzucić pracę w firmie i poświęcić życie Kościołowi i Chrystusowi. Chciałem skoncentrować się na misji. Zaangażowałem się w pracę w chrześcijańskiej telewizji Noursat, która wtedy miała jedną kamerę, jedną antenę i nadawała tylko w Bejrucie. Ponadto stałem się liderem grupy modlitewnej Rodzina św. Charbela. Dziś ta wspólnota liczy kilka tysięcy ludzi i rozwinęła się w coś na kształt III zakonu. Należą do niej księża, mnisi i świeccy. Moje życie było więc dzielone między pracę w telewizji a zaangażowaniem w tę wspólnotę. W 1997 roku papież Jan Paweł II przyleciał do Libanu. Na Mszę św. przyszło milion osób, czyli połowa wszystkich libańskich chrześcijan. Mój kraj był wtedy okupowany przez Syrię. Ja sam byłem w więzieniach 14 razy. ale po wizycie papieża ludzie pokonali smutek i strach, zaczęły się demonstracje na uniwersytetach, na ulicach miast. Ostatecznie Syria opuściła Liban. Po wizycie Ojca Świętego z kilkoma przyjaciółmi założyliśmy chrześcijańską partię Libańskie Przesłanie, której celem było wprowadzanie w życie przesłania Jana Pawła II dla Libańczyków. Papież podarował nam wtedy adhortację "Nowa nadzieja dla Libanu". Napisał w niej, że "Liban to coś więcej niż kraj, to jest przesłanie".
Jak można to streścić?
Papież podkreślił, że Liban jest przesłaniem miłości, wolności, poznania wzajemnego i dialogu. Na Bliskim Wschodzie brakuje dialogu. Działa u nas taka zasada, że jeśli podzielasz moje przekonania, to cię akceptuję. Ale jeśli są różnice, to albo cię przekonam, byś myślał tak jak ja, albo cię zabiję. Nie ma dialogu. Jan Paweł II zachęcił nas do dialogu między chrześcijanami, muzułmanami i żydami.
W Libanie ta mozaika religijna jest bardzo złożona.
Jedna trzecia mieszkańców Libanu to chrześcijanie, jedna trzecia - muzułmanie sunnici i jedna trzecia - muzułmanie szyici. Te grupy dzielą się jeszcze na kilkanaście mniejszych denominacji. Dlatego papież powiedział, że Liban jest laboratorium dialogu. Jeśli Libańczycy różnych religii potrafią się dogadać i żyć razem, to jest to potężne przesłanie dla świata. W Libanie ustalono zasadę, że prezydent jest chrześcijaninem, premier - sunnitą, a szef parlamentu - szyitą. Po wizycie Ojca Świętego tę zasadę wpisano do konstytucji. Ponadto jest ustalona liczba parlamentarzystów określonego wyznania, np. maronici mają 30 posłów, druzowie - 17, sunnici - 25 itd. Liban to bardzo religijny kraj. (uśmiech)
Czy problemem Libanu są dziś uchodźcy, którzy naruszyli te proporcje?
Mamy w tej chwili 2 miliony uchodźców i wszyscy to muzułmanie. Chrześcijanie z Syrii uciekali do Europy. Cały kraj liczy 4 miliony mieszkańców. Więc proszę sobie wyobrazić, że do Polski napływa 20 milionów ludzi. Pracujemy nad tym, żeby uchodźcy wrócili do siebie. Ja angażuję się w pracę nad naszą telewizją, która dziś jest dostępna na wszystkich kontynentach dzięki obecności na satelicie.
Zaczynaliście od jednej kamery, a dziś oglądają Was arabskojęzyczni chrześcijanie na całym świecie. Jak to zrobiliście?
Oczywiście problemem były pieniądze. Odwiedzałem każda parafię w Libanie, prosząc o deklarację miesięcznych wpłat w wysokości 1, 2, 100 czy 1000 dolarów, zależnie od możliwości. Po kilku miesiącach objęliśmy zasięgiem cały Liban, pozyskaliśmy wielu przyjaciół. Kiedy pojawiła się możliwość nadawania na satelicie, potrzebowałem 1,5 miliona dolarów. Mówiłem o tym jednemu z moich kolegów. On jest biznesmenem. Powiedział mi, że akurat pracuje nad kontraktem z irlandzką firmą. I że ten biznes wart jest 3 miliony dolarów. Jeśli się powiedzie, to da mi połowę. Pojechaliśmy razem do św. Charbela, by się pomodlić. Po dwóch miesiącach przesłał na konto telewizji 1,5 miliona. Takich cudów było więcej.
Czy kierujecie swoje przesłanie tylko do chrześcijan, czy także do wyznawców islamu?
Nie zwracamy się bezpośrednio do muzułmanów. Ale pośrednio - tak. Zwracamy uwagę na pewne wrażliwe kwestie społeczne, takie jak prawa człowieka, godność kobiety itd. W islamie kobieta ma ograniczone prawa. Jeśli w Arabii Saudyjskiej samochód potrąci wielbłąda, to kierowca musi zapłacić właścicielowi 7 tys. riali, a za kobietę potrąconą przez samochód płaci mężowi 2 tysiące. Wielbłąd jest 3,5 razy cenniejszy niż kobieta. Więc zwracamy uwagę na godność człowieka, kobiet, dzieci. To pośrednio porusza muzułmanów, ponieważ zaczynają zastanawiać się nad swoją religią. Pytają, dlaczego muzułmańskie kobiety są traktowane o wiele gorzej niż chrześcijańskie.
Czy macie sygnały, że także muzułmanie oglądają Wasza telewizję?
Każdego dnia na e-maila czy Facebooka przychodzą informacje od muzułmanów, którzy nas oglądają. Kiedyś sam premier Libanu powiedział, że jest spokojny, kiedy jego dzieci oglądają naszą telewizję, bo ona jest wolna od przemocy i wie, że dzieci uczą się czegoś dobrego.
W Europie wciąż powraca pytanie o to, czy przemoc dokonywana w imię islamu jest deformacją tej religii, czy ma w niej źródło. Jak Pan to widzi, żyjąc wśród muzułmanów na co dzień?
Problem jest w Koranie, który mówi wprost o tym jak muzułmanie mają odnosić się do innowierców. Są trzy drogi: albo innowiercy muszą płacić podatek (tzw. dżizja), albo trzeba ich zabić, albo nawrócić na islam. To jest napisane w tej księdze. Na szczęście nie wszyscy muzułmanie przestrzegają tego przykazania. Koran wskazuje, że dżihad (święta wojna) jest drogą do rozprzestrzeniania się islamu. Mahomet sam był wojownikiem, zabijał ludzi. Problem tkwi więc w samym Koranie. Jest on traktowany jako słowo Boga, które musi być rozumiane dosłownie.
Był Pan oficerem armii chrześcijańskiej. Wielu pyta, jak służbę w wojsku pogodzić z przesłaniem Ewangelii.
To był dla mnie problem. Byłem nauczycielem w szkole oficerskiej. Musiałem uczyć oficerów, jak walczyć. Oni często pytali mnie o to sami. Odpowiedź znalazłem w nauczaniu Kościoła na temat wojny i prawa do obrony. Jest pewne stopniowanie. Jeśli ktoś cię atakuje, najpierw spróbuj z nim rozmawiać, aby powstrzymać atak. Drugi stopień to użycie nacisku ekonomicznego, politycznego, bez użycia siły zbrojnej. Trzeci stopień to użycie siły, ale tak, aby nie zabijać przeciwnika. Jeśli wszystkie te sposoby zawiodą, możesz użyć pełnej siły. Jeśli do mojego domu wejdą wojownicy Państwa Islamskiego, aby zabić moją żonę i dzieci, to czy Jezus będzie ze mnie zadowolony, jeśli powiem: "OK, zabijcie ich?". Mam prawo się bronić, zaczynając od rozmowy, ale jeśli to nie skutkuje, mogę użyć siły.
W Libanie żyjecie w pokoju jako chrześcijanie i muzułmanie, czyli jest możliwe pokojowe współistnienie na tej samej ziemi.
O tym właśnie mówił Jan Paweł II, że to jest przesłanie płynące z Libanu. Islam w Libanie jest inny niż w pozostałych miejscach. Jest to spowodowane bliskością chrześcijan, wpływem naszej kultury. Kiedy patrzysz na muzułmanów żyjących w Bejrucie czy w innych miastach Libanu, zauważysz, że ich życie społeczne nie różni się od życia chrześcijan. Na Boże Narodzenie muzułmanie w Libanie stawiają choinki. Koran powstał częściowo w Mekce, kiedy Mahomet był łagodniejszy, nie był u władzy. Druga część powstała w Medynie, gdy prorok był już potężnym liderem i wojownikiem. Część napisana w Mekce jest tolerancyjna, część medyńska - bardziej radykalna. Umiarkowani muzułmanie trzymają się tej pierwszej części.
Los chrześcijan na Bliskim Wschodzie jest dziś bardzo zagrożony.
Ich sytuacja jest krytyczna. W Iraku były 2 miliony chrześcijan, zostało 200 tys. W Syrii były 3 miliony, został milion. W Izraelu i Palestynie żyje 100 tys. chrześcijan. W Libanie jest 1,5 miliona. Ale wielu młodych myśli o wyjeździe do Stanów, Kanady czy Australii. Każda rodzina w Libanie ma krewnych za granicą. Na świecie żyje 12 milionów libańskich chrześcijan. 6 milionów w Brazylii, 2 miliony w USA, milion w Australii. Wyemigrować jest bardzo prosto. W moim kraju chrześcijanie czują się na razie bezpieczni, bo prezydent i szef sił zbrojnych również wyznają tę religię. Możemy się bronić. Mamy realny udział we władzy, czego nie można powiedzieć o chrześcijanach w żadnym kraju na Bliskim Wschodzie. Ale problemem są zmiany demograficzne: liczba chrześcijan w Libanie się zmniejsza, muzułmanów - rośnie. Zachodzi obawa, że za 20 lat w Libanie chrześcijanie będą stanowić tylko 10 procent społeczeństwa. Wtedy ten podział władz może zostać zakwestionowany. Po ludzku sądząc, można się tego obawiać. Ale patrząc z perspektywy wiary, czuję się optymistą. Musimy przetrwać. Najbliższe 25 lat będzie decydować. Nadziei dodaje fakt, że wielu muzułmanów przechodzi na chrześcijaństwo. Ruch w drugą stronę jest o wiele mniejszy.
za: Liban to przesłanie, w: Gość Niedzielny nr 32/2017, s. 20-22.