Niedawno w Lipiecku zebrało się konsylium lekarskie, którego celem było zapoznanie się z rezultatami "leczenia świętym Charbelem".
Któregoś dnia na badaniu USG lekarze wykryli w mojej nerce kamień znacznych rozmiarów. Początkowo chcieli mnie operować, ale szybko zrezygnowali. To było zbyt niebezpieczne ze względu na słabe serce. Tak więc pozostawiono mnie na łasce losu. A ja przecież nie siedzę w domu, ale zajmuję odpowiedzialne stanowisko w banku państwowym. Cóż więc mogłam zrobić?
Za radą znajomej starszej pani napisałam list do gazety "Lekar", w którym ze łzami w oczach prosiłam, by przysłano mi uzdrawiający wizerunek libańskiego świętego. Po raz pierwszy w życiu zaczęłam też się modlić, ot tak po prostu, z dnia na dzień. Kiedy otrzymałam broszurkę z podobizną św. Charbela, od razy przyłożyłam ją do bolącego miejsca.
I zdarzył się cud, choć nie od razu - duży kamień rozpadł się początkowo na dwa kawałki (co wykazało USG), a te następnie rozsypały się w piasek. Przy trzecim badaniu USG lekarze nie zauważyli już żadnego kamienia, pozostał jedynie ten piasek.
Konsylium wprawdzie nie podjęło wniosku jednogłośnie, ale lekarze byli zgodni co do jednego: w nerce był kamień, a teraz go niema. Niech sobie zgadują, co się mogło stać, aleja wiem najlepiej, kto mnie "operował".
W: A. Bajukański, Cuda Świętego Charbela, Wyd. AA, Kraków 2014.