Autentyczna opowieść Nouhad, matki dwanaściorga dzieci, uzdrowionej przez św. Charbela i św. Marona.
(...) Jak powiedziano mi później, doznałam niedokrwiennego udaru mózgu na skutek zatoru tętnic szyjnych. Po trzech miesiącach nieruchomego leżenia znów zostałam zawieziona przez zrozpaczoną rodziną do szpitala. Tam zrobiono mi ponownie badania i analizy. Jednak nie było żadnej poprawy, gdyż nie mogło jej być. Mój mózg obumierał.
Po przeprowadzonym konsylium lekarze zaproponowali mi unikalną operację - chcieli usunąć zniszczone naczynia i zastąpić je sztucznymi. Nie byli jednak do końca przekonani o powodzeniu takiej operacji, a na dodatek była ona niezwykle droga.
Tymczasem, kiedy jeszcze leżałam w szpitalu, mój najstarszy syn Saad pojechał do Annaya, do klasztoru świętego Charbela, który znajduje się niedaleko nas. Tam gorąco się modlił o moje uzdrowienie. Przywiózł stamtąd olej i ziemię z grobu świętego mnicha. Pamiętam, że kiedy córka po raz pierwszy zaczęła nacierać moje ciało tym olejem, poczułam lekkie mrowienie w sparaliżowanej ręce i nodze. To podniosło mnie trochę na duchu, bo dotychczas można mnie było kłuć tam igłą, a ja niczego nie czułam.
Po dziewięciu dniach ponownie wypisano mnie ze szpitala. Całymi dniami leżałam nieruchomo w łóżku, wpatrując się w jeden punkt. Mąż zanosił mnie na rękach do łazienki, a dzieci poiły mnie przez słomkę. Prawie nic nie jadłam. Sami rozumiecie, jakie to było życie. Jedna wielka męczarnia.
Minęły kolejne trzy dni, po których mocą miałam dziwny sen. Śniło mi się, że wspinam się po szerokich schodach ku pustelni w Annaya, a następnie uczestniczę tam we Mszy św. odprawianej przez świętego Charbela. (...).
Następnego dnia, kiedy mąż i dzieci zostawili mnie samą, bym odpoczywała, zobaczyłem w półśnie, jak pokój wypełniło nagle bardzo jasne światło, a potem pojawili się przy mnie dwaj mnisi, których twarze wydały mi się znajome. Nie mogłam ich jednak wyraźnie dojrzeć, gdyż biło od nich również oślepiające, wprost nieziemskie światło.
Jedne z nich zbliżył się do mnie, podniósł moją głowę i rzekł: "Wybawię cię z tej niemocy". Przejęta i pełna niepokoju spytałam: "Ojcze drogi, jak możesz operować mnie bez narkozy? Przecież lekarze odmówili mi operacji". "Ja sam będę cię operował" - odparł drugi mnich, od którego biła jeszcze większa jasność. (...).
Po krótkiej chwili poczułam przeszywający ból pod palcami świętego Charbela, bo w końcu go rozpoznałam. Wydawało mi się, że rozrywa nimi mój kark i coś z nim robi.
Kiedy ta dziwna operacja skończyła się, zbliżył się do mnie drugi mnich. Podłożył mi pod plecy poduszkę, wziął szklankę z wodą, jedną rękę podłożył mi pod głowę i rzekł: "Pij! To woda, pij!". "Ojcze - odparłam - czyż nie widzicie, że jestem sparaliżowana i piję tylko prze słomkę?". "Nouhad, my cię uzdrowiliśmy, pij! Odtąd będziesz piła, jadła i chodziła...".
Potem się obudziłam. Okazało się, że rzeczywiście siedzę na łóżku oparta o poduszkę, a obok mnie stoi szklanka z wodą. Wyciągnęłam rękę, wzięłam tę szklankę i zaczęłam pić. Czułam, że woda bez trudu przepływa przez moje zdrowe już gardło. (...) Nic z tego nie rozumiałam. Czułam tylko mocne pieczenie w tyle głowy. Dotknęłam bolącego miejsca i w tym momencie uświadomiłam sobie, że poruszyłam ręką. Bardzo się ucieszyłam. Czyżby zdarzył się cud?
Trudno mi było w to uwierzyć, ciężko mi było nawet pojąć, że pojawiła się nadzieja na wyleczenie. Znów ostrożnie poruszyłam ręką, a potem lewą nogą. Chciało mi się krzyczeć, płakać, wołać do siebie najbliższych, ale siłą woli powstrzymywałam swą ogromną radość".
W: A. Bajukański, Cuda Świętego Charbela, Wydawnictwo AA, Kraków 2014.