(...) "W tym momencie Iwana Grigoriewicza olśniło: "Charbel! Święty Charbel!". Przypomniał sobie opowiadanie pewnej pobożnej emerytki, która nie tylko wyszła z ciężkiej choroby z pomocą wizerunku libańskiego świętego, chociaż przedtem dwa lata nie podnosiła się z łóżka, ale zaczęła też normalnie funkcjonować. A przecież to on przyniósł jej ten wizerunek wraz z zakupami spożywczymi. "Mówią, że święty Charbel nie wszystkim pomaga, lecz tylko tym, którzy już znikąd nie mają ratunku, tak jak ja teraz" - przypomniał sobie Pokrowski.
Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, Iwan Grigoriewicz wyjął z tajemnego schowka podobiznę świętego, którą otrzymał na święcie gazety "Lekar", zaczął się w nią wpatrywać i w myślach prosić świętego o pomoc. Nagle uwierzył w możliwość cudu, chociaż jednocześnie pojawiła się świadomość: "Wiele jest cudów na świecie, ale dotąd jakoś zawsze mnie omijały".
Przyłożył obrazek do chorego miejsca, ale nic nie poczuł. Pomyślał sobie nawet: "Święty Charbel, choć sam pustelnik i męczennik, nie będzie pomagał pierwszemu lepszemu, który się do niego zwróci. Gdyby on i inni święci leczyli wszystkich, trzeba by było zlikwidować medycynę".
Tak mijał dzień za dniem. Emerytowany nauczyciel, człowiek wytrwały i cierpliwy, nie zwykł rezygnować z tego, co postanowił. Siadywał z przyłożonym do ran wizerunkiem świętego i rozmawiał z nim w myślach, zapewniając go, że nie tyle boi się o własne życie, co martwi się losem swych podopiecznych. Opowiadał świętemu o sparaliżowanych, beznogich, bezrękich i niewidomych towarzyszach, o ich charakterach, zasługach i cierpieniach. I w czasie jednej z takich "pogawędek" wydało mu się, że jego nogi okrywa jakaś fala ciepła, która jednocześnie przynosi mu wewnętrzny spokój. Pokrowski nie użalał się, nie płakał, nie błagał, nie uderzał się w piersi, lecz ot tak, po prostu opowiadał świętemu Charbelowi, jak swemu starszemu towarzyszowi i przyjacielowi, o sobie, rodzinie i życiu, które niezbyt mu się udało.
Święty chyba jednak go usłyszał. Za którymś razem, kiedy Iwan Grigoriewicz zdjął bandaże, zauważył pewną poprawę - na ranie pojawiła się cieniutka powłoczka. Nie mógł uwierzyć własnym oczom. W tym momencie zabłysnął mu pierwszy promyczek nadziei. Ból również mniej mu dokuczał. Po tygodniu rzekł do żony:
- Zobacz! Moje owrzodzenie gdzieś zniknęło. (...)
Od tamtej pory emerytowany pedagog i były frontowiec, podpułkownik Iwan Pokrowski, zaczął wierzyć w cudowną moc świętego Charbela. Kiedy tylko zaboli go serce, zamiast po nitroglicerynę, sięga po obrazek z cudotwórcą i przykłada go do serca. Z przyzwyczajenia zaczyna też "rozmowę" ze świętym z dalekiego kraju. I ból ustaje".
W: A. Bajukański, Cuda Świętego Charbela, Wydawnictwo AA, Kraków 2014.